VIANA DO CASTELO - PORTUGALIA - MIEJSCE Z PRZYPADKU
Jeśli można gdzieś zostawić jakąś część siebie na tyle mocno, że chce się tam wracać, choćby już - to tak - Viana do Castelo jest właśnie tym miejscem. Bez wątpienia w tamtym małym ale jakże uroczym miasteczku spędziliśmy jedne z najlepszych dni z wszystkich wyjazdów łącznie.
Po skończonym Camino Sanabres schowaliśmy muszlę i staliśmy się zwykłymi (choć chyba nie do końca) turystami. Nadal wyróżniał nas wystający ponad głowę plecak i nie do końca wystylizowane wakacyjne ubranie. Viana do Castelo była z tak zwanego przypadku, choć przypadki w mojej głowie nie istnieją. Ona musiała się wydarzyć, bo dzięki niej wiele chwil powskakiwało na właściwe sobie miejsca. Była miejscem zarezerwowanym na ostatnią chwilę, dopasowaną do kupionego wcześniej biletu kolejowego. Na łeb na szyję aby tylko mieć gdzie zatrzymać się przed kolejnymi już zabukowanymi wcześniej noclegami w Porto i Fatimie. Plan caminowy pewnego dnia się posypał, dni marszu się skróciły, dni do powrotnego lotu się wydłużyły - i tak, znaleźliśmy się w Viana do Castelo.
DZIEŃ 1 VIANA DO CASTELO
Miasteczko rozdzielone rzeką Lima, długim mostem po którym ruch płynie rozleniwionym tempem a mimo to, ani razu nie słychać klaksonów, przekleństw. Jakoś można tak żyć i to żyć według mieszkańców bardzo dobrze. Polsko mamy jeszcze wiele do nauczenia się z drogowej kultury jazdy.
Mieliśmy nocleg w tej mniej turystycznej stronie miasta. Stąd kilkakrotnie przyszło nam pokonywać most w tę i w tamtą stronę. Ale co to był za spacer, sama przyjemność. Nasza noclegowa strona miasta miała przepiękną a oddaloną od naszego domku jedynie o 800 metrów Praia do Cabedelo czyli Plażę do Cabedelo. Niezatłoczona w dniach kiedy byliśmy, z ratownikami iście ze "Słonecznego Patrolu" z całym arsenałem oceanu wyrzucanego na nią, z falami i cudownym piaskiem i jeszcze molo, latarnia...
Życie w Viana płynęło wolniutko. Mieszkaliśmy w prywatnym domu - to efekt załatwiania noclegu "na łeb na szyję", nawet nie doczytaliśmy, że to prywatny dom, bo gdybyśmy doczytali raczej byśmy się tam nie zatrzymali. Ale dzięki Bogu, pośpiech bywa niekiedy zbawienny. Trafiliśmy na cudowną rodzinę. Thiago - ojciec i głowa rodziny mówił świetnie po angielsku więc bariera językowa zniknęła.
- Od teraz nasz dom jest także waszym domem. Nasza kuchnia, waszą. Naprawdę czujcie się jak u siebie. A gdyby coś - masz mój numer, dzwoń.
Pierwszego dnia pobytu tak naprawdę jedyne czego pragnęliśmy to odespać całe zmęczenie po Camino, po tej nieludzkiej pobudce o 04.15 rano. Zwiedzanie atrakcji turystycznych tego miasteczka po tej drugiej stronie rzeki zostawiliśmy sobie więc na kolejny dzień. Pierwszego dnia zajrzeliśmy do sklepu, do restauracji na pierwszą portugalską kawę z mlekiem, poszwędaliśmy się po okolicy i wzdłuż rzeki, zamoczywszy nogi w ocenie, usadowiliśmy się na plaży i siedzieliśmy w zapatrzeniu i zasłuchaniu szumu wody..
To dla mnie najmilsza dzisiaj wiadomość :) Właśnie to, że jeszcze nie skończyłaś, że Twoja opowieść ciągnie się dalej i będę mogła znów mieć choć namiastkę tej podróży z Wami. Przepiękne widoki, zwłaszcza te na panoramę miasteczka, ale i te robione po drodze, przy schodzeniu... No i chmury, coś wyjątkowego :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Jeszcze tylko 2 dni i wrócimy do polskiej rzeczywistości :)
Usuń